środa, 23 stycznia 2013

Gdy­bym umarła, byłoby to dla świata obojętne!

Witam, w pierwszym poście tutaj na blogu. Jest już dosyć późno, ale poczułam nagły przypływ weny i jakieś nieuzasadnione źródło energii i chęci, by coś tutaj dodać, więc jestem. Pozwoliłam sobie w tytule zacytować zdanko pewnej pani o przepięknym imieniu Virginia Woolf, które absolutnie oddaje mój nastrój i melancholię, w jaką popadłam dziś wieczorem. No cóż, taka pogoda i otaczająca mnie z każdej strony samotność, próbująca wedrzeć się do mojego ciała na każdy możliwy sposób, nie mogły zadziałać w inny sposób. Zastanawiam się teraz ogólnie nad sensem istnienia człowieka, który przeżywszy ileś tam lat po prostu odchodzi, a jeżeli nie zrobił nic w życiu, co przyczyniło się dla polepszenia bytu ludzi zarówno pod względem nauki, jak i sztuki, jest pamiętany tylko przez najbliższych, a z czasem nikt już nie pamięta, że w ogóle istniał. To takie przykre. Ileż na świecie musiało być ludzi naprawdę wyjątkowych, którzy emanowali dobrem, mieli najlepsze z możliwych cech, pomagali ludziom bezinteresownie, a warto by ich wspominać, lecz po prostu nawet nie ma się takiej świadomości, że oni w ogóle istnieli. Zupełnie bezsensowne. Jakby się w to dalej zagłębić, to smutną sprawą jest to, że często wspomina się postać Hitlera, Stalina, Mao, czy innych dyktatorów, którzy doprowadzali do okrutnych rzeczy na świecie, a tak naprawdę nie są oni godni naszej uwagi. Nie chodzi mi tutaj o to, że ludzie nie powinni znać historii, a dokładniej jej złych stron, ale patrząc na to wszystko pod kątem dobro - zło, dochodzę do wniosku, że o wiele częściej wspomina się jednak negatywne postacie niż te, które uczyniły naprawdę dobre rzeczy. Chyba nie umiem dobrać w słowa tego, co naprawdę czuję... Właśnie to sobie uświadomiłam. Odnoszę wrażenie, że latam wokół wielkiej pustki, która tak naprawdę nie istnieje. Jakbym była wyssana z wszelkich możliwych ludzkich czynności, a jednocześnie była człowiekiem. Trudno mi to do czegokolwiek porównać, tak, aby dokładnie wyjaśnić o co mi chodzi. Nienawidzę mieć 'słownych' ograniczeń, mieć blokadę, brak umiejętności by dobrać moje uczucia w słowa. Mam nadzieję, że im więcej będę tu pisała, tym będzie mi łatwiej. W końcu ćwiczenia czynią mistrza, nie? :) Chyba obejrzę sobie jakieś odcinek top model (szalenie ambitne plany, asiu, tylko pogratulować inteligencji!), bo to pomaga mi się wyłączyć, uciszyć natrętne myśli, na niczym się nie skupiać. Przynajmniej przestanę gadać do siebie, bo ostatnio czuję, że mam rozdwojoną osobowość i prowadzę ze sobą niezwykle fascynujące dialogi, ku uciesze całej rodzinki, hehe. Takie miłe życie, nie ma co. Warto by wykorzystać ostatnie dni ferii na coś pożytecznego, ale mi się taaaak nie chcę... Całkiem się rozleniwiłam ostatnimi dniami (jakbym wcześniej nie była najleniwszą osobą na świecie). Wolę nie czytać tego, co tu napisałam, bo jeszcze dojdę do wniosku, że nie ma sensu tego publikować, więc tym o to akcentem zakończę ten post. Pozostawiam po sobie taką o to milutką piosenComy, która po prostu perfekcyjnie odzwierciedla mój dzisiejszy nastrój i stosunek do świata. Dobranoc.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz