piątek, 8 lutego 2013

Prokrastynacja to moje drugie imię.

HELOŁ! Na moim blogasku nowa i super czadowa szata graficzna. Zaczynając robić nagłówek miałam w myślach wizję czegoś w stylu mangi. No, można śmiało powiedzieć, że mi to absolutnie nie wyszło. Cóż... Nie każdy musi być mistrzem w rysowaniu, co nie? Zaczęłam nowy semestr, kończąc go ze średnią, która mnie zupełnie nie satysfakcjonuje, wręcz przeciwnie. Postanowiłam wziąć się w garść i w drugim zabłysnąć wiedzą. I czym zaczęłam? Pałą z biologii, proszę państwa. I to tylko dlatego, iż jak zwykle przegrałam walkę z prokrastynacją. Na moim przykładzie mogli by pokazywać, jak ona wygląda w praktyce po prostu. Już sama nie wiem co z tym zrobić, to wychodzi samo z siebie. Pierwszy dzień był spoko, wróciłam do domu, wszamałam obiad i od razu usiadłam do lekcji. A kolejnego poszłam oglądać telewizję i co pół godziny mówiłam sobie 'za chwilę', aż w końcu zrobiła się 23 i poszłam spać. Nie wspominając oczywiście, że okłamałam moja mamę jakieś 6 razy, że nie, absolutnie nie mam dziś nic zadane. Ehhhh. Po prostu szkoda słów, żeby opisać jaką jestem durną, tępą dzidą. W sumie to co teraz robię, zamiast się uczyć? Piszę na blogu jakieś zupełnie bezsensowne rzeczy, mimo, że zakładając go, miałam na myśli dodawanie tu postów, kiedy najdzie mnie wena. Tak żałośnie wygląda moje 'ja', dzisiejszego dnia. Jak mi się pięknie zrymowało! Chyba zostanę raperem, bo do tego mi w sumie żadne większe wykształcenie nie jest potrzebne. Będę wymyślać denne, suche teksty o miłości, wplatając gdzieniegdzie jakieś "kurwa" albo "chuj". Tak, gratuluje Ci ambitnych planów, asiu. 


Dobra, jak już tu zawitałam w imię nie wiem czego, to może chociaż skreślę parę słów na temat filmu, który mną wstrząsnął  do głębi. "Niemożliwe", hiszpańskiego bodajże reżysera, opowiadający o tsunami, które miało miejsce w Tajlandii 2004 roku. Naprawdę serdecznie polecam obejrzeć, żeby chociaż w małym stopniu zrozumieć, co tak naprawdę się tam wydarzyło. Nie rozumiem, że żyję oddalona o setki kilometrów, całkiem normalnie, przejmując się błahymi sprawami codziennego dnia, a gdzieś tam ludzie umierają z głodu, giną na wojnach za swoje poglądy albo ropę naftową (co jest po prostu tak niewiarygodne, że aż się płakać chce) lub po prostu są sami na świecie, bo swoją rodzinę stracili w katastrofie. To się po prosu nie mieści w głowie. Jest mi tak cholernie źle, że nie wiem co mam ze sobą zrobić. Nie rozumiem ludzi, najgorszych istot, które chodzą po tym świecie i z premedytacja i okrucieństwem zabierają innym życie, niszczą środowisko, tłuką się o zupełnie bezsensowne rzeczy, a za ich błędy giną tysiące, a raczej dziesiątki tysięcy ludzi. Nie wiem co mam o tym myśleć. Ciesze się po prostu, że kiedy ten świat ulegnie zagładzie, mnie już nie będzie na świecie. Po prostu.

Taka beznadziejna dziś jestem. Bez składu i ładu, zdziwiona, leniwa, roztrzepana, zapominalska i niepunktualna. Taka jak zawsze. Niestety.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz